piątek, 30 października 2009

poniedziałek, 26 października 2009

niedziela, 16 sierpnia 2009

Summer time.

AGRRR!

Wisi nademną ten cholerny blog i świadomość że niby chcę napisać, bo tyle tego jest, ale no nie ma czasu, albo mi się nie chcę, albo to i to razem. Zrozum. ;o
Zatem uznajmy, ze są wakacje i wybaczamy sobie nawzajem OWE FOPA, taka grupowa terapia. ;d


A oto kalasummertimewieszco. ;]


Enjoy the time.
I huśtajcie się na huśtawkach.


Jol ;*

wtorek, 14 lipca 2009

W buzi lizak, w oczach mięta.

Jak zwykle jestem histeryczka i wymyślam. Typowe dla mnie.
A oto mój ulubiony dowód prosto z mego Kołobrzegu ;-)



Enjoy Ur summer Holiday.

piątek, 10 lipca 2009

Na wznak.

Podobno wszystko jest dobrze i nic się nie zmieniło, a wcale tak nie czuje.
Ostatnio płacze gdy jestem sama.
Myślę, analizuję.

wtorek, 7 lipca 2009

LIPSZTYK.

Jest lipa w chuj.
Tracę oddech.
Uciekam.

czwartek, 25 czerwca 2009

Żyjątko.

Cóż za cudny, wolny od wszelkich kataklizmów świata dzień. aaaaah, czujecie zapach deszczu ten co paruje z chodnika? :-) Za to pełen nowego, świeżego(dosłownie) życia. Kobieta Jego Przyjaciela urodziła dziś rano córunie. Urodziła jak urodziła, przecięli Jej brzusio i wyjęli za dupkę Nadię. :-) Byliśmy w odwiedzinach z pampersami, chusteczkami do ślicznych, małych dziecięcych obkupkanych pupek i uroczym bukiecikiem chabrów. :-) Piguła pognała nas szybko, bo ma być sterylnie, bo możemy czymś zarazić no i Piguła ma rację, zawinęliśmy się i od tej pory towarzyszy mi jakieś takie radosne uczucie w środku, to które przysłania całą złą resztę.

I z mieszkankiem białogłowa też ogarnęła tak, że wszyscy są zadowoleni. As usual.

Wracam kontynuować ten piękny dzień. ;-))
Buźka.
Gotowe na to Panie, rodźcie śliczne Dzieci. ;-)

środa, 24 czerwca 2009

Będzie tort! Będzie akordeon!

Po dziesięciogodzinnym dniu pracy, u wrót mej codziennej sauny (owszem, klimatyzacja nadal nie działa. Ale mimo wszystko nie komentujmy postawy Panów serwisantów, bo zasługują co najmniej na klapsy gołym kutasem za przeproszeniem po czole).
Oto stanął z szerokim uśmiechem On. Natychmiast porwał mnie z paszczy wyprzedażowych ekstaz klientów z ociekającymi krwią kłami, doprowadzających mnie do szału, przerzucających między sobą w pełnej rozkoszy te szmaty pod samym sufitem. Ależ ok, rozumiem! Która z nas nie chce boskiej bluzeczki w cenie 19,90? Ja też chcę, ależ oczywiście! Też lubię ten okres kiedy wszystkie witryny krzyczą do mnie SALE SALE SALE.
No ALE %$$%^^%&^*&((*)(*)^$#%@#@# !!!!!!!!!!!!!!!!
Ja proszę tylko o troszeczkę szacunku dla pracy tych małych mróweczek, które jak zaprogramowane robociki składają, dokładają i generalnie starają się utrzymać względny porządek dla Was drogie Panie i drodzy Panowie.

No to uwaga, oto ruszyliśmy ku wtorkowej przygodzie. Naturalnie po raz kolejny okazałam się w knajpie niepoprawną makaroniarą, co Go już w ogóle nie dziwi, komentuje to tylko uśmiechem. Bo czy ja kiedykolwiek spróbuje czegoś innego? Mam obsesje na punkcie lasagni w każdej formie: mięsnej, wegetariańskiej, szpinakowej, no każdej! Następnie z pełnymi obrzydliwych kalorii brzucholami szuraliśmy butem to tu, to tam, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Mimo bolących mnie już stóp (nowe buty) mężnie maszerowałam z pęczkiem tych ślicznych kwiatków. No po prostu uwielbiam te urocze, małe bukieciki sprzedawane przez stare babunie gdzieś na rogu. Zdecydowanie o wiele bardziej je lubię niż te wielkie bukiety róż czy innych gerber. Oczywiście również tradycyjnie ławeczkowo spotkaliśmy się z Dr Greenthumbem i kontemplowaliśmy świat :-)
Jednak dążę do tego co zdarzyło się nam już w drodze powrotnej. Po wejściu do tramwaju usiadłam, żeby na chwile dać odpocząć zmęczonym stopom. Za mną siedział starszy Pan, którego głowa była bezsilnie opuszczona, wyglądał jakby zasłabł. Pod marynarką dyndało coś przypominającego medal, lub odznaczenie wojskowe. Dotknęłam delikatnie jego ramienia i próbowałam cichym tonem zwrócić na siebie jego uwagę, pytając czy wszystko z Nim w porządku. Staruszek podniósł głowę i powiedział, że bardzo mi dziękuje, że ze względu na wiek, często słabnie i usypia, albo traci na chwilkę świadomość. Zaczął ze mną rozmawiać i opowiadać mi o odznaczeniu które miał zawieszone na szyi i które połyskiwało na jego krawacie. Nagle w jego oczach pojawiło się takie niegroźnie szaleństwo i zaczął nas obsesyjnie do siebie zapraszać. Obiecywać czekoladowy tort, to że będzie dla nas grał na akordeonie, podawać mi swój konkretny adres prosząc bym zapisała i obiecała że go odwiedzimy. Nagle znowu zmienił zupełnie wątek i opowiadał o czasach wojny i walki o wolność, znowu przeskakując na propozycje spędzania wspólnie czasu, zaoferował nawet pieniądze za doglądanie Go. Na ustach miał dziwną kleistą maź, która czasem sklejała jego wargi. To najprawdopodobniej wybroczyny towarzyszące późnemu stadium raka. Tak strasznie samotny musiał czuć się ten Staruszek, tak obsesyjnie próbował nas do siebie przekonać i odwdzięczyć za ta minimalna troskę podczas gdy jechał nieświadomy tramwajem, a ludzie go mijali bez żadnego zainteresowania. Serce mi ściska jak przypominam sobie jego obraz i te iskry w oczach podczas opowiadania tych wszystkich historii, teraz nie ma prawdopodobnie komu już ich opowiadać. Muszę skończyć już ten wątek bo jako iż mam PMS (Jakie znowu? Minął już miesiąc.) nie chcę zaczynać dnia od histerii z powodu wzruszającego, samotnego człowieka, a może nawet bohatera narodowego? Kto wie..

Mmmmniam. Kupiłam pyszne chrupkie pieczywo w Lidlu, takie z sezamem, jeśli lubicie taka szamkę to polecam. Ap ropo, myślę, żeby zgłosić się gdzieś, gdzie leczą nietypowe uzależnienia. Mianowicie zdecydowanie za BAAARDZO lubię łososiowego Tartara - taki o niegroźny serek na chleb, ale uwierzcie mi, jem go stanowczo, stanowczo za dużo, myślę że nawet normalnie opędzlowałabym go łyżką, no tak mi skubany smakuje.

No cóż. Znowu rozkopali mi blok i nie mam ciepłej wody. Idę wstawic pare garnków z wodą by umyć głowę, a potem do pracy rodacy.

Pozdrawiam i miłego dnia życzę.
KISS.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

KABUM!

09:22
Coś jest nie tak.
Coś się święci.
Czuję, że lada chwila nastąpi całkowity zwrot akcji.
Coś mi mówi, że dotyczy to również Nas.

Ale wiecie co?
Tym razem się nie boję.

niedziela, 21 czerwca 2009

Sunday thoughts.

Się dzieję się.

Po pierwsze primo Panna M wyprowadziła się z naszej szczecińskiej chatki na okres wakacji, by w celach zarobkowych kręcić lody w Kołobrzegu. Nastruga pewnie z dwa razy więcej sosu, niż ja w swojej pracy. Eh. Whatever!
Po drugie, w związku z powyższym, postanowiłam zaprosić do mego ślicznego mieszkankana ten okres Jego. (Ja się tak niezdrowo wiecznie jaram, bo ciągle pracuję nad perfekcyjnym, rzecz jasna dla mnie, wyglądem mojego m2. Nie wiem czemu, ale mam wręcz obsesję na punkcie tego, by nawet jeśli nie jest to tak naprawdę mój dom i tylko na chwilę - choc juz ponad 2 lata, to nawet na tą chwilę chcę by był moją mekką spokoju i pozostałych domowników rzecz jasna. Chcę chcieć tu wracać. Wiesz o co chodzi? Zresztą nevermind.

On tak wiele razy uskuteczniał już ten temat. Że może by tak spróbować? Że oprócz tego, że będzie przecież bosko razem mieszkać, to jeszcze o wiele prościej w wielu kwestiach. Taaak. To by się zgadzało, bo już mam powyżej dziurek w nosie śmigania z pełnym rynsztunkiem w torebce, miotając się między dwiema chacjendami. Doszłam więc do wniosku, że ten okres, czyli wakacje i ogólnie cały ten radosny summer time stworzy najbardziej sprzyjające okoliczności ku temu. I naturalnie co w związku z tym?

JESTEM PRZERAŻONA.

Ja nigdy nie mieszkałam ze swoim facetem. Nogami i rencami zawsze gdy poruszany był takowy temat, zapierałam się, że nie! Że nie ma bata! Że po co? Że tak jest dobrze! Że to nie dla mnie, że ja się w ogóle nie nadaję. Że to wszystko tylko popsuje, że ludzie potrzebują swojej przestrzeni, że ja muszę mieć gdzie uciec, że wszystkie znajome pary rozpadały się po wspólnym mieszkaniu and so on.
I żeby nie było, że ja niby jak chorągiewka! Ja nadal tak twierdzę, no ale kuźwa, jak nie teraz to kiedy no? Mogłabym w końcu, wręcz wypadałoby (!) skubnąć trochę tajemnej wiedzy na temat wspólnej damsko-męskiej egzystencji pod jednym dachem. W końcu mam już te 23 lata, nie? A jakaś taka upośledzona jestem w tej tematyce. Za jakieś 10 lat może nawet pomyślę o jakimś ślubie.

Dziś mija drugi dzień. Szczerze? Hm. Jeszcze nie czuję za bardzo różnicy w porównaniu do życia sprzed 48 godzin. Może jednak go nie zeżrę w całości a palców nie wypluję przez okno?

Póki co są plany na kolejne malowanie, i delikatne przemeblowanie. Zapowiada się pełen wakacyjny tuning wspólnego gniazdka.
PAL LICHO, RAZ KOZIE ŚMIERĆ. Jebać biedę i komunę.

W ogóle to zdarzyła mi się bardzo dziwna rzecz. W mym zakładzie pracy, zatrudniona została niemal cała nowa ekipa. Co za tym idzie każdego dnia poznaje nowych ludzi, zapomniałam już jak to bardzo przyjemne doświadczenie. :-) Tak więc m.in. poznałam sobowtóra niegdyś bardzo bliskiej mi osoby. JAK BOGA KOCHAM. Wszystko!
- wygląd zewnętrzny
- inteligencja
- pasje
- poczucie humoru
- sposób wypowiadania się
- mowa ciała
To jest szalone, to jest niemożliwe, to spędza mi sen z powiek! Zostało udowodnione że istnieje brat bliźniak Pana: 'Do dziś nie wiem, dlaczego złamałeś mi serce.' To jest atak terrorystyczny na moją głowę. Jak stwierdziła bliska memu sercu Kobietka z którą miałam przyjemność jeszcze do niedawna mieszkać, to jak scenariusz z taniego filmu klasy B. Jeden odchodzi, łzy leją się ciurkiem, a tu odnajduję się zaginiony brat bliźniak i dziewczyna dostaję drugą szansę od losu.
No.. To by było.
Jeśli byście mogli, zmienilibyście to co okazało się być wybuchem bomby atomowej w Waszych serduchach? Ale wtedy nie mielibyście tego co stworzyliście przez ten miniony rok. Oł Dżizas Krajst. Skąd nagle te miliony myśli, pytań, kolorowych wizji wyskakujących z mojej głowy? No bo przecież wszystko zawsze dzieję się dla jakiejś konkretnej przyczyny, prawda? Atfu!

PANNO K! PRZESTAŃ JUŻ KOMBINOWAĆ CO?

Zaproszę Go dziś do wieczornej, relaksacyjnej partyjki szachów. To uspokaja i systematyzuje myśli. Zdecydowanie.

Mmhm. Kapuśniaczek stuka w parapet. Słyszysz?

A teraz wybaczcie. Poleżę i posłucham.



Prince - Musicology.
Enjoy.

środa, 3 czerwca 2009

"Kalina, ale kończysz już tam taaaak?"

Na szybkiego:

First of all: WORK.
No doprawdy, doprawdy.. Nie spodziewałam się. Powiem szczerze, no przyznaaaam się bez bicia, że jestem zaskoczona. Te zmiany w pracy na które się żaliłam, tak przeżywałam histerycznie, póki co, ŻEBY NIE ZAPESZAĆ, okazują być się całkiem znośne. A może jednak się przyzwyczaję? Czy to możliwe, że nawet mogłoby być lepiej?


Besides that: "Wojna polsko-ruska"

Byłam! Widziałam! Po misji szybki obiad, jakieś drobne trelemorele, z torbą pełną przemycanych w torebce masażystów mego podniebienia (ale oooooostatnie!) po szybkim spotkaniu w sloncu z dr greenthumbem na parkingowym placu mekki konsumpcyjnego świata tego miasta Dżalaxy, zasiedliśmy ceremonialnie w kinowym mroku do "Wojny Polsko-ruskiej".

AMAZING!

Krótką mówiąc (bo mam gości) uważam iż, absolutnie nie ujmując roli Szyca (pozdrawiam serdecznie Borysie), jest On nazwiskiem potrzebnym do hitu polskiego kina. Twierdzę bowiem iż kreacje aktorskie pozostałych tego filmu są majstersztykiem. Każdy! Każda! No naprawdę, i sama autorka jakaś taka nawet wręcz bardzo fascynująca. Brawissimo!!

At last: Kill`em!!
A jeszcze apropo wielodzietnych menelskich rodzin typu pan domu alkoholik, matka i sześcioro upośledzonych społecznie i emocjonalnie dzieci to wykastrować ich w pizdu !
No nienawidzę!


No to wracam, siema nara.
;*

niedziela, 31 maja 2009

PMS.

Nie piszę, bo to nie ma teraz najmniejszego sensu.

Wszystko co mówię i robię podparte jest burzą hormonów. Burzą? Pf! Gigantyczną wojną, której polem bitewnym jest najpierw moja głowa, a potem dopiero moje ciało.
Po pierwsze primo? Płacz, płacz, płacz, kretyński, niczym konkretnym i wartym łez nie spowodowany akt wzruszenia. Smutna reklama w telewizji, widok bezdomnego psa, wątek z serialu, który chwilowo przykuł moją uwagę, choć go kompletnie nie oglądam i nie wiem o co chodzi, ale poruszy mnie dogłębnie, nawet billboard, który widzę z okna tramwaju może okazać się wzruszający.
Dla przykładu? Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od szlochania. Jaki był powód? Jego wyjście do pracy. :-) Mechanizm który do tego doprowadził jest wbrew pozorom banalny. Wystarczy siłą autosugestii wmówić sobie konkretny problem no i przede wszystkim być mną (choć to już w sumie nie jest takie proste).
Skrót myślowy był następujący:
-mój sześciodniowy tydzień intensywnego zapierdalania w temperaturze 32stopni z powodu popsutej klimatyzacji
-zasadnicze zmiany w moim miejscu pracy, przynoszące mi masę stresu
- co za tym idzie chroniczny brak czasu na bycie razem poza porankiem i późniejszym wieczorem, kiedy otulona białym szalem po prostu w końcu zasypiam
- dzisiejsza piękna pogoda za oknem i świadomość, że wszystkie genialne opcje na jakąś wspólną, boską niedzielę pryskają w momencie zamknięcia się drzwi za Jego szanownym tyłkiem.

Bidulek, co On się ma ze mną? Przerażony moimi łzami poszedł do tej pracy zbity jak pies i chyba odczuwa misję ratowania mnie z opresji emocjonalnej, bo telefon nie przestaje sygnalizować nowych, pełnych czułości i troski wiadomości.
Ja muszę się choć trochę usprawiedliwić przed światem. Ale jak? Może chociaż tym, że ja naprawdę wiem, że to całkowicie idiotyczne! Z ręka na sercu.
Już przy pierwszej łzie pomyślałam: 'Yeah! Here it comes again you silly girl.'

Dear God. Czy tylko ja tak mam..?

Na przykład rudy jednooki Pan Menel, jedzący resztki z chodnika przed budą z moim ulubionym chińskim żarciem. Ten to splądrował moją głowę. Właśnie podeszłam tam po standardowy zestaw na wynos. Ludzie Go mijali wchodząc i wychodząc, kompletnie znieczuleni. Ja wiem, że nikt na siłę nie kazał Mu się stoczyć, ale nie wiem czemu wychodzę z założenia, że tym ludziom po prostu w pewnym momencie życia coś nie poszło. Coś Ich konkretnie przerosło, okazali się za słabi by stawić czemuś czoło i przeistoczyli się w tych obok których nie chcemy siedzieć w tramwaju, których mijamy śpiących na ławkach. Ale do kurwy nędzy (za przeproszeniem) jak można potrącać jeszcze kogoś takiego stopą? No dajcie mi takiego! Za jaja i na pal. Wrrrrrrr.
Jednooki zaczął się krztusić tym żarciem z betonu więc podałam Mu serwetki (jakby to cokolwiek miało Mu pomóc w poprawieniu stanu czystości), a potem pojemnik z porcją obiadową - chiński makaron z warzywami i wieprzowinką (no mrau, nie dajcie się zwieść wystrojowi budy, albo raczej jego braku, naprawdę gorąco polecam.) Rudy wstał, spojrzał na mnie tym jednym zmęczonym okiem i powiedział, że nie wyglądam na osobę którą tak naprawdę w środku jestem (hmmmmmmmmmmm). Następnie, po chwili patrzenia na mnie, przez łzy wykrztusił że Mu wstyd, że tak bardzo dziękuje i żeby Bóg czuwał nade mną.
Może jestem naiwna, ale mam to w dupie.

Życzę sobie i Wam siły, która nie pozwoli nam się nigdy poddać tak jak Jemu.



P.S Kiedy już opadł największy szał, zarezerwowałam bilety na jutro na "Wojnę polsko-ruską". Czytałam.
Nie ! Nie mówcie mi nic ! Jestem śmiertelnie ciekawa...

poniedziałek, 25 maja 2009

Heartache?

Mieliście kiedyś tak, że zakończony związek męsko-damski Was zmienił, a konkretniej skrzywił, spaczył, wychłodził, ukonfliktował (Ee?) czyli po prostu w tych sprawach coś w Was popsuł?

Mój ostatni (przed Nim) to zrobił.

Od tamtej pory, wydaję mi się często, że nie umiem, nie chcę, nie potrafię.


WRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR.

Rescue me.

niedziela, 24 maja 2009

Mrauu.

Sunday.
Sex, drugs and rock and roll.


But I`ll be back all right.

Enjoy.

sobota, 23 maja 2009

O wiele za wiele na raz.

Jestem przerażona.
Szpital, problem z nerką, seria badań.
Ale zacznę od początku.

Od paru dni moja kochana Bratowa ztj. Panna M. narzekała na rwący ból w boku. Mówiła, że nie śpi od wczesnych godzin porannych, ze względu na chwytający i paraliżujący ją ból. Przyznaję, bez bicia, że troszkę to na początku bagatelizowałam. Każdy z nas narzeka, że boli go głowa, lub noga (tak jak mnie od miesiąca stresuję moje chore kolano i już przywołuje wizję amputacji za sprawą hipochondrycznych wizji mojej głowy) i nikt szczególnie oprócz codziennego współczucia nie reaguje na takie hasła.
Jak wspominałam już wcześniej, udało się mą ukochaną Domatorkę wyciągnąć na koncert Juwenaliowy. W piątek otrzymałam sygnalizującego już jednak większy problem SMSa od Panny M, że jedzie do Kołobrzegu (naszego rodzinnego miasta), bo ból osiąga już apogeum i uważa, że powinna zgłosić się do lekarza. Tak więc po kolejnych ekscesach (już w rodzinnym domu) z bólem, pogotowiem, czopkami, zakończyło się zastrzykami i wizytą w szpitalu.
Jestem po rozmowie z Mamą Panny M. Teraz trwają bardziej szczegółowe badania.

HALO HALO.
Proszę Zwierzchnika Zdrowia i Życia!

Kimkolwiek jesteś i jakkolwiek się nazywasz. Ja Cię tylko na razie ostrzegam. Niech to się lepiej skończy na kolce nerkowej, lub wędrującej nerce, czy nawet nerce na Kajmanach. Panna M jest zbyt młoda, zbyt piękna, a przede wszystkim, Jej życie jest już zaplanowane, ma być Żoną mego Brata, a następnie Mamą Ich rozkosznych Dzieci, no i ma skończyć studia jedne, drugie i otworzyć językowe przedszkole, trzepać porządny klepak i być szczęśliwa. Więc jak sam widzisz, nie ma miejsca ani czasu na żadne choroby.

No cho! No spróbuj! Albo lepiej nawet nie próbuj! Ja Ci radzę Wielmożny, nie igraj ze mną!

Panno M, ale nic absolutnie Ci Kochana nie będzie.
Dawaj tu kissa! :*******************************************



Wczorajsze Juwenalia i anomalia pogodowe, chyba odzwierciedlały stan zdrowia Panny M. i narastający ból. Niczym w jakimś filmowym dramacie.

W składzie wyśmienitym tj. On, Magdalena - studentka PAMu i ma osobista Dentystka od niedawna oraz (mimo najróżniejszych historii) smiało powiem przyjaciółka i przede wszystkim, szanowna współdegustatorka szarego dymu i mój Czarnuch. Był również Marjo ztj Snejk (przyjaciel i członek szanownej ekypy z Kg-uuu studiujący na WSMce, przyszły zarobiony po uszy marynarz, również intensywny degustator). :-)
Zaczęło się pięknie, pełne rozluźnienie, przerzucenie na tryb weekendowy, a potem od delikatnego kapuśniaczka po oberwanie chmury. Nigdy w swym 23letnim życiu nie doświadczyłam czegoś takiego!
Biegliśmy! Run bitch run ! Pogrupowani pod dwoma parasolami, kompletnie nie radzącymi sobie ze swym zadaniem chronienia nas, już delikatnie otumanieni smakołykami przedzieraliśmy się przez ulice Szczecina w deszczu (NIE! To stanowczo za małe słowo!) BURZO-DESZCZO-CHURAGANO-RWĄCOPŁYNĄCOPOTOKO opadem z nieba.


A teraz się zwierzę.
Nie żebym panikowała, ale chyba muszę odpocząć i zacząć regularnie jeść, zasłabłam na koncercie. Nagle wygłuszyła się fonia, obraz zaczął się zwężać, czoło oblał zimny pot.

Koniec końców.

ZNOWU BIEDNY GURAL NIE MIAŁ OKAZJI MNIE UJRZEĆ I SIĘ BEZ PAMIĘCI ZAKOCHAĆ.

Trudno
Jestem zła
Ogólnie.


Cześć.




P.S Często zdarza się tak, że to co podoba się ludziom w obecnej kinematografii, często nie zaspakaja mojego gustu. Nie wiem, czy mieliście okazje obejrzeć film pt.: "Eternal Sunshine Of The Spotless Mind" z Jimem Carreyem i Kate Winslet - wiem! Obsada zdaję się mówic sama za siebie - gniot. Zarówno ten film jak i kreacje aktorskie wyżej wymienionych były dla mnie OLBRZYMIM zaskoczeniem. Gorąco polecam.

czwartek, 21 maja 2009

BIG FOOT.

Dlaczego świat, nie przewiduje kobiecej stopy o rozmiarze 42?
Dlaczego muszę od paru lat cierpieć z powodu wąskich horyzontów rozmiarowych producentów butów?
Dlaczego muszę tak jęczeć przy każdej nowej parze przez ok 2/3 tygodnie, zanim rozepcham je swym kopytem?
Dlaczego każdej wiosny/zimy/jesieni i lata, muszę przechodzić traumę i depresje ze względu na rozmiar swojej stopy, podczas nieudanych prób zakupów butów !?

NO DLACZEGO !?

Wy Ignoranci, Egoiści Wy !

Chciałam powiedzieć ze jest nas cała masa proszę szanownych Panów i Pań:
koszykarki, siatkarki, kobiety uprawiające wszelkiej maści sport, lub po prostu wysokie kozy takie jak ja, które Bozia skrzywdziła tą girą ponad przeciętną. Nieproporcjonalna do wzrostu stopa natomiast groziłaby kiepściuchną koordynacją ruchową i jak sądzę i się wiecznie bronię, nieustannym przerwracaniem się.
Tak. To jest moja oficjalna teoria.

Ja nie wiem, jak te Bidulki z jeszcze większą stópką sobie radzą?
RISPEKT FOE MY BIG FOOT GURLS.

Zatem moimi Mili Producenci Butów Damskich:

POZDRAWIAM WAS SERDECZNYM SPIERDALAJ.


Swoją drogą, jak to cudownie i uprzejmie z Jego strony, że szczerze łączy się ze mną w bólu i cierpieniach związanych z mym problemem (a jak nie, to naprawdę wyśmienicie udaje) i nie dość, że nie jest to dla Niego żadną usterką mojego ciała (bo bądźmy szczerzy, spora stopa u kobietki? Mało to seksowne.) To autentycznie wydaję się me szanowne kajaczki lubić. :-)

Wszystkim Wam Drogie Panie, czy to małe czy to duże pęcinki, życzę jak najmniej odcisków w życiu i bolących stópek.


Joł.

środa, 20 maja 2009

Ice cream, get the money, $ $ bill yo.



Kalo Kaleczko kochana, kobieto puchu marny !
Ojebałaś dziś 7 lodów - U naughty girl.

Doprawdy nie wiem co przechodzi mój organizm. Jestem tak żądna lodowej, mrożącej me szlachetne podniebienie rozkoszy, że pomijając sztuk parę w czasie dzisiejszej pracy, właśnie skonsumowałam w desperacji, w naprawdę przerażającej ilości, nawet tandetne lody zwane KOLORKAMI (z poddomowego, rozkoszonego sklepiku niczym z "Domku na prerii" /wtf?!/ który nazwany został przez Niego: SKLEPEM PIERWSZEJ POTRZEBY, z jakże osobliwa obsługa, któremu notabene należy się oddzielny post).

To tak apropo mej szanownej konsekwencji.

Spank me.

Wracam do Niego i Panny M poddać się całkowicie dalszej relaksacji. Nawet udało się Pannę M. zmusić do wyjścia na Juwenalia ;-)

P.S.
Pani Krystyno !
No ja rozumiem, ja naprawdę.. ale żeby 130zł ? Ja nie mówię, że żałuję.. Ale ja sama, młoda, ROZRZUTNA.. No ale.. ALE Pani Kryystyno!

Miłego środowego intymnego wieczornego celebrowania dnia. ;-*

07:34

Matko Boska! Kiedy skończy się ten koszmar bycia w pelnym rynsztunku o tej porze? Tak kocham spać, tak kocham spać obok Niego.

Wyrywają mnie do tego obozu pracy jako pierwszą, bym najwczesniej ze wszystkich czula nienawisc do ludzi tego miasta, ktorzy juz od 8 biegaja po tej mekkce konsumpcyjnego swiata, zamiast szykowac do lozka sniadania swym ukochanym, lub uprawiac poranny sex ktory znacznie wplynalby na ich samopoczucie przez reszte dnia.
Do tego zepsuta klimatyzacja i 31stopni w salonie.

LORD HAVE MERCY!!!

Wiecie ze podobbno 70% par w naszym kraju, nie widziala sie w pelni nago? To ze jak to niby? Ze co? Ze pod koldra? Wejdz wyjdz wejdz? Eee!?

Yhh. On smacznie jeszcze chrapie.
"Przyjdz przytul mnie przed wyjsciem".

No to idę.


;-*

wtorek, 19 maja 2009

OLABOGA!

Przede wszystkim !
Moja - jakże skromna osoba, nie przypuszczała nigdy, ale to nigdy, ze ktoś oprócz mnie samej, zamierza tu w ogóle zaglądać. Wiem - brzmię daremnie, bo przecież wszyscy blogują by ich czytano, ale jak Boga kocham, ja przysięgam! Ja miałam zamiar tu płakać w poduszkę i bazgrać w wolnych chwilach by ćwiczyć kunszt piśmienniczy, bo już w podstawówce cisnęłam takie opowiadania ze ulala. ;-) A tymczasem okazuje się, ze szalona liczba osób w postaci 4 (! ;*) podgaduje mnie co mym blogiem. Start był ładny, a potem klapa, a bo praca, a bo współmałżonek, a bo wszystko inne ważniejsze niż usiąść i postukać w klawiaturę. Tak dla samej siebie, jak to Janda mówi, by: "..wyrzygać ten ból, pochwalić się światu szczęściem lub poszukać pocieszenia wśród liter alfabetu.." (kocham Panią, Pani Krystyno).

No to jestem..
..sama w domu.

Panna M. skacze na jakichś gumowych piłkach, uderzając w nie pałeczkami jakby od perkusji (czego oni to teraz nie wymyślą?) a każda kropla potu przynosi jej nieziemską satysfakcję. Kobiety tego kraju już ogarnęło szaleństwo zrzucania dodatkowych kilogramów. Szydzę szydzę, ale co poniedziałek obiecuję sobie że to był oooostatni weekend szaleństw, pyszno-tłustej szamy na telefon, pięciogałkowych porcji lodów, pleśniowych serów pochłanianych tonami, zagryzanych czosnkowym pieczywkiem, stopstopstop! Uhh. Kurewa jakbym tylko urodziła się parę epok wcześniej, me rubensowskie kształty byłyby chodzącym majstersztykiem ! Niewdzięczne społeczeństwo XXI wieku , atfu!

Szanowny nieoficjalny współmałżonek czyli On nadal w pracy. Ostatnio spostrzegłam ciekawy proces przemian we mnie, mianowicie, czerpanie przyjemności z przygotowywania posiłku dla spracowanego mężczyzny, no taka delikatna kurka domowa (Mamusia by nie uwierzyła). Po pierwsze łączy się to z tym, że znacznie rozszerzyłam wachlarz umiejętności kulinarnych. No nie mogłabym przecież wiecznie faszerować Go i innych swoją niewątpliwą specjalnością czyli makaronem ze szpinakiem (mrrrrr), bo by ciągle srał Bidulek na zielono. I tak to koniec tego dobrego, bo teraz jem pyszny styropianowy chleb i szczypiorek!

Apropo wyżej wspomnianej Krystyny Jandy i jej słów, to niewątpliwie zabrzmi infantylnie, ale zamierzam napisać do Komisji Edukacji Narodowej o wprowadzenie jej felietonów do kanonu lektur.E-e ? Nie ? Głupio brzmi ? No chociaż jedną! No chociaż "Różowe tabletki na uspokojenie" ? Nie ? Ależ ja proszę! Pani Janda ma charakter, ma pazur, ma wrażliwość godną uwagi, ma ten sarkastyczny inteligentny dowcip który tak mnie pociąga w ludziach! Właśnie! Mignął mi gdzieś na ulicach Szczecina plakat, gra sztukę w Teatrze Współczesnym. Muszę być. Ja absolutnie nie mam psychozy na Jej punkcie, czytam po prostu kolejną książkę Jej autorstwa i to ona tak na mnie wpływa. Polecam naprawdę gorąco.

Niby już wiosna/lato (!?). Niby codziennie ptaki demonstrują swój nowy repertuar co rano pod moim oknem, niby jest tak pięknie i lukrowo, a ciągle czuje niepokój, znasz to uczucie na dnie brzucha? To które było przed maturą, albo egzaminem na prawo jazdy? To jakbym czekała na koniec świata.

To te gwiezdnekurwawojny w pracy! To ta moja jebnięta w gar (WRRRRRRRRRRRRRRR), wybrana spośród setek młodych dziewcząt, w październiku współlokatorka, która psuję mi krew tak bardzo, ze niestety będzie musiała opuścić me królestwo i to już lada dzień. To przede wszystkim ta obawa, ze mam 23 lata i co dalej? ...

Dochodzi 20.00.

To teraz roll a blunt, smoke a few.
Byle do piątku.

Buzi. ;-*